duszką tuli Szekspira jak niegdyś Alexander W. Iliadę, wygnała go i spotwarzyła. Lecz my dzisiaj stoim już daleko od Byrona a od Szekspira jeszcze dalej: długośmy leżeli w grobie, lecz już z grobu wracamy do Boga. Taka wiara moja, taka logika moja.
A teraz oczem innem: piszesz mi, że ci mówili, żem smutny. Byłem tego lata chory bardzo, cholery dostałem w Karlsbadzie, od tego czasu już nie mogłem przyjść do siebie; zresztą co do smutku, nigdym wesoły nie był i znałeś mnie zawżdy prawie pod tym samym kątem umysłowym. Życie codzienne prawdziwie Szekspirowskiem jest, pełno w niem ironii; same fakta, w miarę jak płyną, stawiają się ironicznie w stosunku do człowieka. To, czegoś żądał niegdyś całą duszą, to, za cobyś był życiem sypnął zaraz całem jakby talarem jednym, to samo później ci się zdarzy, a ty nic nie uczujesz, ba! przykro ci nawet. Otóż szczęście, zdarzające się kiedy przestało być szczęściem, lub ból w duszy wymierający, ból dziś prawie niedotkliwy, kiedy dawniej trząsł tobą jak wulkan podziemiem, ta litera umarła szczęścia czy cierpienia, z której duch wyszedł a której forma jeszcze się zdarza, oto jest ironiczny punkt życia praktycznego! W historyi ludzkości tem samem są pozostałe instytucye, w które już nikt nie wierzy.
Tak, pełno jest smutku na tej ziemi: ale poety powołaniem jest rozedrzeć ów kolor czarny, i za nim posąg Boga czy ukazać, jeśli już stoi, czy wykuć przeczuciem i wolą, jeśli go dotąd niema. Pisz, kochaj i wierz twojemu