Strona:PL Z Krasiński Listy (Lwów) 3.djvu/56

Ta strona została przepisana.

wersalną społeczność, kupią się w sektę i doktrynkę; miasto miłości wszystko obejmującej i pojmującej, wrą fanatyzmem jednę tylko stronę rzeczy ogarniającym i z tej to przyczyny tak okrutnym i nienawistnym. Cóż w moich zdaniach wspólnego z niemi? Ale mniejsza o to, ho to osobistość, a tu nie o osóbkę tę lub ową chodzi, ale o ideę świętą i wyższą od wszelkiej jakiejkolwiek osobistości.
Drogi Julu mój! od dawna mi drogi! Czemu sobie wymarzasz o ludziach, jak np. o Stanisławie Małachowskim, rzeczy, których niema. Dla czegóżby on miał chodzić z puzderkiem filigranowem od zarazy? Dla czegóżby w Romie miał się duch skupiać przeciwko duchowi? Któżby mógł być dość nędznie głupim, żeby marzył stać się protektorem lub sprzymierzeńcem idei, prawdy wiecznej. Każdy z nas jest sługą Jej, a kto najwierniejszym i najprawdziwszym, ten dopiero drugim ludziom stać się może wodzem lub obrońcą. Czemuż podejrzywać? Czemuż domyślać się złych uczuć w kim? Czy to miłości jest cechą, czy to znakiem błękitnego spokoju ducha? Czy nie nadszedł już czas, by zaprzestały prawdy walką świat zdobywać a zaczęły go ogarniać prostem siebie samych objawieniem, wyrzeczeniem, ukazaniem świetlanem, które przez moc swoją bożą i rozumną i serdeczną zarazem, wszystko pogodzić musi i stanąć wyżej niż wszystkie podrzędne sprzeczności dotąd stanowiące rozterkę wieczną świata? Czyż brak nam na prawdach takich i na miłości takiej byśmy się starym trybem udawać musieli do ukrytych dróg, do wstrętów, do niewytłómaczeń się lub utajań, do ukazywania tylko połówek lub trzech ćwierci, słowem, do całej dyplomatycznej metody, jakiej używały wieki przeszłe, gdy pełno złych, nieprzygotowanych