z rąk przyjaciela wymierzoną, nie potrzeba powtarzać, bo każdy ją przytomny w pamięci nieochybnie zachował.
Ależ bo nieśmiertelny nasz nieboszczyk, hojnie obdarzony całą potęgą naobfitszej wyobraźni i szczytnego rozumu, nietylko był wieszczem, ale też we wszystkich stosunkach i pod wszelkiemi względami, jakie ze strony religijnej i moralnej łączyć mogą człowieka ze społeczeństwem, poświęceniem, miłością i tem co przebolał, jednem słowem — duszą i sercem był on wielkim.
Jeszcze jedno słowo nim skończę. Zygmunt, jak to we wszystkich jego utworach widzieć się daje, tchnął zawsze duchem religijnym; lecz ów duch, w ów czas gdy ten list w r. 1840 z Rzymu pisał, nie był jeszcze ściśle wcielił się w karby wiary, tak jak ją Kościół rzymski wyznaje i przepisuje. Ztąd w tem jego piśmie dostrzedz można pewne dążności panteistyczne. Później nieco pobyt jego w Stolicy Świętej, w połączeniu z innemi wypadkami, sprawiły, że odrzuciwszy wszystkie wybryki w przedmiocie religijnym, kornem czołem poddał swoją wiarę stosownie do przykazań Kościoła. U tej odwiecznej i świętej pochodni, jeniusz jego zapłonął nowym blaskiem i potęgą. Odtąd, i w przeciągu lat kilkunastu zgon jego poprzedzających, czynem, modlitwą i wiarą był wzorowym rzymsko‑katolickim chrześcianinem. W tej żarliwej pobożności aż do ostatniego tchu życia dotrwał, i w r. 48 wieku swego, przed kilkunastu dniami, jak smutna wieść nam doniosła, przy zupełnej przytomności i w posiadaniu wysokiej swojej inteligencyi, czysty i szlachetny żywot najpiękniejszą chrześcijańską śmiercią uwieńczył.