Drogi Romanie! Na żaden sposób nie mogę uznać za prawdę i słuszność niesprawiedliwości wyrządzonej przez publiczność Juliuszowi. Zapytam się: w czem go nie rozumieją? T y pierwszy powiedz mi, czegoś w nim nie rozumiał?... Pięć jest jego przedniejszych dzieł, o nich pomówię chwilkę: Ojciec zadżumionych — Szwajcarya — Wacław — Anhelli — Balladyna.
Pierwsze ma w sobie potęgę Laokoońską boleści, tylko że nie rzeźba, ale farby malarskie użyte do w y dania myśli. Drugie jest tak prześlicznie idylliczne a zarazem tragiczne, tak oderwane a zarazem prawdziwe, że nic podobnego o miłości marzonej nie znam w żadnym języku. Są tam takie szklistości, takie przezrocza, takie bańki tęczane, takie wieńce świeżych wiszeń nad główkami śnieżnych gołębi, takie przymilania się natury szwajcarskiej, nachylania się gór i słupów z lodu ku sercu, które kocha i szczęsnem jest, że czytając zdarzało mi się wykrzykiwać po sto razy w duszy: „Niech go djabli porwą! kto po nim potrafi wiersze pisać! Trzeba bezczelnym być, by brać się do pisania wierszy po przeczytaniu wierszy Juliusza!“ I to instynkt był mój, wrażenie na mnie wywarte, nie żadne rozumowanie. W Wacławie spo-