Drogi Edwardzie! Twój list z 24 marca odebrałem w Neapolu przy końcu czerwca; zaraz nie odpisałem, bo się wybierałem w podróż. Wczoraj tu przybyłem, pojutrze wyjeżdżam, a teraz pomówimy z sobą.
Z powieści o pierścionku, którą mi bardzo mgławym sposobem opowiedziałeś, wnoszę, że byłeś kochanym a kochać nie mogłeś, i przez to byłeś nieszczęśliwym. Rozumiem doskonale takie uczucie, takie Lebens-ironie: bo zapewne daleko wyższem jest szczęściem samemu kochać, niźli być kochanym.
Za obraz pamiątek, za obraz przeszłości, za obraz, że tak mogę powiedzieć, najpiękniejszej pory życia mego, najpiękniejszej i niepowrotnej, dziękuję tobie takiem samem sercem, jakiem ty mi go dajesz. Twierdzę, że od ciebie jednego na tej ziemi odbieram moralne dobrodziejstwa. Tobie jednemu nic nigdy nie przyniosłem, w porównaniu z tem co mi dałeś! Wyznaję to w pokorze pewnej ducha, w pewnej mówię, bo to nie jest pokora, któraby coś w sobie uniżonego miała; jest to owszem dumna pokora, o tyle bardziej umiejąca kochać i sił przysparzać kochaniu