Po drodze życia śmiało młodzian gnał.
I aż na gwiazdy eteru najbledsze
Zuchwałych planów porywał go lot;
Na niedościgłą wyż płynął w powietrze,
W dal niezmierzoną pędził jako grot.
Jak lekkiém było dlań to wędrowanie,
I wszelkich przeszkód on zdawał się pan;
Przy tryumfalnym żywota rydwanie
Powietrzny orszak wiódł wesoły tan:
Miłość, nadzieją słodką wznosząc łono;
Szczęście w złocistym wieńcu, pełne łask;
Sława ze srebrną, gwieździstą koroną,
I prawda, w słońca przyodziana blask.
Lecz już niestety orszak towarzyszy
W połowie drogi znacznie mniejszy był;
I wiarołomnych gwar coraz się ciszy,
Z kolei jeden za drugim się skrył.
I szczęście lekką stopą precz podąża,
Umysł napróżno żądzą wiedzy drży,
Słoneczna postać prawdy się pogrąża
W ponure zwątpienia mgły.
Jam zbeszczeszczony ujrzał wieniec chwały,
Gdy się ozdobą czół poziomych stał.
Piękne miłości chwile krótko trwały,
Czas wiosny uczuć mgnieniem mi się zdał.
Coraz samotniéj, aż ból serce ściska,
Po dzikiéj ścieżce błędny wiodę krok;
Strona:PL Z obcego Parnasu (antologia).djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.