Wązką drogą polną, obok rowu, szła gromada ludzi. Na środku drogi leżał olbrzymich rozmiarów kamień i aby iść dróżką, trzeba go było ominąć. Czyniąc to, ludzie tratowali rosnące w polu zboże.
— Czemuż nie chwycicie w kilku, lub w kilkunastu za kamień i nie zepchniecie go do rowu? — zapytał ktoś.
— Co też pan bajdurzy po próżnicy, — odpowiedziano. — Leżało se to kamienisko dziesiątki lat, niech se ta leży i nadal.
— Ależ, ludzie kochani. Przecież obchodząc ten głaz i tratując zboże, czynicie szkodę!
— Alboż to zboże nasze? — odparli i poszli dalej.
— Dwa razy dwa, to cztery — wykładał nauczyciel w szkole.
— Nie, proszę pana — odezwał się mały Stasiek. — Tatuś wrócił wczoraj z wiecu i powiedział nam, że jeden poseł komunista nauczał, iż dwa razy dwa właściciela fabryki, to dziewięć, a dwa razy dwa robociarza, to trzy.