nabyłem właściwy blankiet, wypisałem co potrzeba i podałem panience pod literą P.
Szukała mojego adresu bardzo skrupulatnie, przewracała dużo kartek tam i z powrotem, aż podeszła nareszcie do okienka i rzekła:
— Adresu, żądanego przez pana, u nas niema. Pani, nazwiskiem Praca, w Warszawie niezameldowana i najprawdopodobniej nigdy tu nie mieszkała i nie mieszka.
Jakiś przechodzień, zoczywszy dużą szybę w pewnym sklepie, stłukł ją kamieniem. Właściciel sklepu wybiegł na ulicę i zaryczał ze złością do przechodnia:
— Czemużeś mi to uczynił?
— Bo jestem komunistą i uważam, że szklarz też żyć musi.
— A czy ja mógłbym zostać komunistą? — zapytał przechodnia właściciel sklepu.
— Choćby zaraz — odparł tamten.
— Dziękuję — odparł właściciel sklepu i ile sił zaczął tłuc przechodnia, któremu gęba spuchła, jak bania.