Póki brzuszczem palców białych
Nie tknie powiek swych omdlałych,
Póki z oczu snu nie zmaże,
Póki zrzenic nieukaże.
Póki światłość póki swemi
Promieniami złocistemi,
Owa światłość wszystkich ludzi,
W śnie iéy słodkiem nie przebudzi.
Oto, oto iuż się zbliża,
Już z naywyższych gór się zniża
Syn iedyny, syn nadobnéy
Panny Matki, syn podobny
Oycu swému: już spadziste
Wzgórki, drzewa oganiste,
Już i wielkie mija góry,
Przeskakuie Liban, który
Rozłożyste drzewa dzwiga,
On się tylko po nich miga,
Już i Cedrów z jaworami
Nie dotyka się nogami:
Spieszy, pędzi w bystrym biegu,
Jako ieleń gdy z gór brzegu
Lwy spostrzeże na dolinie,
Pędzi prosto, skał nie minie,
Góry, lasy przeskakuie,
Urwisko go nie wstrzymuie;
Dyszy tylko, a tak dyszy
Że własnego tchu nie słyszy.