Ty stroisz wszędzie ubogie ołtarze
Twa się robota wiewa na filarze.
Ty kobiercami, ty Tyryyskiem sokiém,
Zdobisz niebiany z uczuciem głębokiém,
Sława nie próżna brzmi wielkiemi głosy,
Że się twa dusza wzbija pod niebiosy,
Że rozum wielki, i pilne badanie,
Widzi, i wnosi, co się potém stanie.
Wdzięki twych oczu, i kolor różany
Na białych licach okwicie rozlany,
Usta iak Koral cudownie jaśnieją
Dla drugich smutne, dla siebie się śmieią.
Złoto co zdobi twoie iasne czoło,
Co swe promienie rzuca na około.
Żeby podleyszém w oczach ludzkich było;
Niszczysz blask iego swą skromnością miłą.
Zasłaniasz perły wielkiemi przymioty,
Nikt ich nie widzi tylko twoie cnoty.
Niech kosztownemi Kreta koralami,
Niechay Indya błyszczy szmaragdami,
Jednak gdy piękna cnota zajaśnieje
Wszelki blask skarbów zupełnie niszczeje.
Jakiż to zapał w méy się duszy zrywa,
I siedzącego tchem strasznym porywa,