Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

Teraz stała koło stołu, prując pośpiesznie przyszyte krzywo haftki wzdłuż aksamitnego stanika. Była to robota saméj Wielohradzkiéj, którą Tecia naprawiała, wyciągając duże ściegi jedwabiu, które dość krzywo znaczyły się na aksamicie. Wielohradzka widziała coraz mniéj, szyła źle i krzywo. Tecia z wielkim taktem i dyskrecyą naprawiała tę fuszerkę, gdy Wielohradzka wychodziła z domu. Dziewczyna śpieszyła się gorączkowo. Duże czerwone plamy wystąpiły jéj na policzki.
Tadeusz wyciągnął ku niéj rękę.
— Czemu Tecia tak się ciągle z daleka trzyma?... Czy mi Tecia nie ufa?
— Ufam, proszę pana! — odparła dziewczyna — ale nie mam czasu. Okropnie się śpieszę... Jak babcię kocham, nie mam czasu.
Tadeusz się skrzywił.
— Niech Tecia oduczy się tego zaklinania, to bardzo nieładnie mówić ciągle „jak babcię kocham”...
— Dobrze, proszę pana, to już nie będę tak mówić...
Tadeusz namyślił się chwilkę.
— Albo niech Tecia mówi, bo to może ma pewien wdzięk taka prostota.
— Jak pan chce! — odparła — mogę mówić, mogę nie mówić...
Milczeli znów przez długą chwilę. Od okna padał