Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

lecz drżał cały, tuląc ręce ściśnięte w kułak do zapadłéj piersi.
— Chciałem państwa pożegnać! — wymówił z wysiłkiem.
Lecz Wielohradzka zbliżyła się ku niemu i zawołała prawie ze śmiechem:
— Co téż to pan mówi? zostanie pan u nas na herbacie... Będzie panu lżéj, weseléj. Tadziu, zajmij się panem... ja zakrzątnę się koło herbaty.
Bez oporu Radolt zajął znów swe dawne krzesło i siedział teraz w milczeniu, oczyma załzawionemi śledząc Wielohradzką, która ze zdwojoną żywością zastawiała stół i zapuszczała rolety.
W półświetle lampy trójkąt jego twarzy, przecięty ciemną linią zsiniałych warg, miał fatalny wygląd planującéj w przestrzeni mary. Tadeusz mimowoli doznał uczucia nerwowego przestrachu. Był-że to człowiek żyjący? byloż to widmo, bielejące w cieniu?
Lecz Wielohradzka wniosła samowar i nagle miedź zabłysła hypnotyzującem światełkiem. Błędne źrenice Radolta uparcie śledziły wyniosłą postać staréj kobiety. Poczem zaczęły powoli toczyć się wzdłuż otaczających go przedmiotów. Widocznem było, iż ta ofiara fatalizmu oddawna nie wiedziała czem, jest gniazdo rodzinne. Dym kawiarniany zasłaniał jasność lampy, płonącéj na bieli obrusa, po środku okrągłego stołu. I łopotanie wichru i śniegu po szybach, dobrze osłoniętych czysto wypranemi firankami, dobrze