zakitowanych i okrytych warstwą ciepłą mchu, nie obiło się dawno o jego uszy, pełne zgrzytu i świstu moralnéj i materyalnéj wichury.
Gdy pociągnięty przez Tadeusza zasiadł do stołu przed gorącą filiżanką herbaty i nasmarowaną kajzerką, nowy potok łez zalał mu lica. Wielohradzka, stawiająca w téj chwili czajnik na wierzchu samowara, delikatnie, ostrożnie położyła swą piękną rękę na pochylonéj głowie literata.
— Powiedz pan wreszcie — wyrzekła z macierzyńską troskliwością — jak się to stało? co oni panu zrobili?...
Szybko odsunąwszy się od stołu, ująwszy kolana splecionemi rękami, wśród łez i jęku skarży się Radolt, opowiada, przerywa, kryje twarz w zmoczoną szmatę chustki lub ociera oczy w brzeg obrusa.
W milczeniu, zesztywniali ze zgrozy, z oczyma utkwionemi w opowiadającego, Wielohradzka i Tadeusz słuchają.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
I przed ich oczyma przesuwa się cała scena fatalna, potworna, wskrzeszana teraz prostemi słowy, bez przesady i kłamliwych wykrętów.
Więc — wejście Radolta do mieszkania Malewicza. Przywitanie się dwóch dawnych kolegów, z początku zimne i chłodne, i stopniowe topienie się tego chłodu pod wzrastającą dobrodusznością Malewicza. Professional lover zaczyna wdawać się w dyskusyę z Radoltem i nagle pyta: