Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/102

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego mówiłeś pan, że nowelka, którą wydrukowało pewne pismo, nie jest mojego pióra, lecz została kupiona przeze mnie od Podgórskiego?
Chwilę Radolt miesza się i nie umie znaleźć odpowiedzi. Jakkolwiek był przygotowany na to pytanie, na walkę słów, na szermierkę zdań, na wygłoszenie dość brutalnéj tyrady, to przecież grzeczny ton Malelewicza, jego wykwintne maniery i ten sposób mówienia nawpół ironiczny, a przecież uprzejmy, odrazu wysadzają z siodła bywalca knajp i drukarskich, pełnych zaduchu izb mieszkańca. Gdyby Malewicz doskoczył doń z gniewem, furyą, rzucił się nań gwałtownie, bojko mistyczny, jakim był Radolt, odpowiedziałby mu w tym samym tonie i uchwyciłby ster całéj sceny bez najmniejszój trudności. Lecz Malewicz pyta z niechcenia prawie, z grzecznym wyrzutem: „dlaczego mówiłeś pan”, i mówiąc to, ogląda swe ładne, błyszczące paznogcie. Radolt błądzi wzrokiem po rozwieszonéj na ścianie zbrojowni, po gobelinach, zakrywających drzwi, zatrzymuje się na wysmukłéj statuetce, stojącéj na środku stołu.
W pokoju tym pachnie elegancki mężczyzna i wytworna kobieta. Radolt, piorunujący na zbytki i salony, mimowoli mruży delikatnie powieki. Jakże się kłócić w takiéj atmosferze? rzucać argumenty zebrane w dymie taniéj knajpy w tę przestrzeń zapełnioną artystycznemi cackami?
Radolt jest estetą, wie dobrze, co jest harmonia i dlatego jedynie na zapytanie Malewicza odpo-