Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Malewicz odstąpił od niego kilka kroków i głos podniósł, wymawiając dobitnie każde słowo:
— Czy i wtedy jeszcze mówiłbyś pan, że Malewicz jest próżniak i skupuje gotowe nowelki do umieszczania pod swojem nazwiskiem?
Radolt, w ekstazie wyzwalającego się z więzów ptaka, odparł:
— O, panie hrabio!... ja byłbym ci wdzięczny całe życie!...
Malewicz w ręce klasnął.
I nagle z fałd gobelinów wystąpili czteréj mężczyźni: Pozbitowski, Charłupko, Bodocki i młody Orzecki. Stanęli milcząc w czterech rogach salonu.
Przez purpurowe zasłony okien światło koralowe opływało twarz trupią Radolta, który, nie rozumiejąc jeszcze o co idzie, mimowoli, niezgrabnie kłaniał się tym ludziom.
— Biorę panów za świadków... — wyrzekł wolno i dobitnie Malewicz — iż ten pan miał ochotę uczynić ze mnie ofiarę szantażu!

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Gdy Radolt skończył, oboje Wielohradzcy siedzieli, milcząc, jakby nagle groza zamroziła im na ustach słowa.
Lecz Radolt zaczął znów jęczeć i skarżyć się boleśnie: