Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Mamciu!.. najlepiéj o „partyach” nie wspominać. Nie udają się nam owe „partye”; wiemy coś o tém...
I nagle wpadł w rozdrażnienie, porwał się od kolan matki i, siedząc na ziemi, zaczął się bić rękoma po głowie.
— Czego mamcia mi przypomina te brudy? czego?..
Wielohradzka przerażona pochwyciła go za rękę.
— Tadziu!.. co robisz? głowa cię rozboli!.. ja ci nic nie przypominam... Więc myślisz, że Tecia...
Aby go uspokoić, chwytała się imienia Teci; lecz Tadeusz, wciąż rozdrażniony, mówił teraz szybko, urywanemi zdaniami, połykając słowa:
— Partya... to była partya... ta kokietka, ta bourgetowska panna... ze swym posagiem i z psiarnią... Partya!.. która wpędziła ich w długi.
I nagle zwrócił się ku matce.
— Ileż mamcia ma długów?
Nie mówił: ile „my” mamy długów, lecz: ileż mamcia, tak już przywykł wszystkie ciężary materyalne spędzać na plecy matki.
— Co ci do tego! — Westchnęła Wielohradzka.
Lecz on uparcie nalegał, drapiąc nerwowo podłogę paznogciami.
— Nie! nie!.. muszę wiedzieć! chcę wiedzieć, ile też mamcię ta stosowna dla mnie partya kosztowała...
— Och!.. proszę cię, nie mówmy o tem...
— Owszem, mówmy. To przecież jeszcze jedno dobrodziejstwo ze strony tych... państwa...