Milczeli obaj, czując, że nici sztucznéj sympatyi, jaką okoliczności związały pomiędzy nimi, rwać się zaczynały kolejno. — Przeze drzwi wsunęła się głowa Wielohradzkiéj.
— Nie śpi pan? — zapytała stara kobieta — dam panu filiżankę bulionu.
Radolt porwał się i chciał protestować.
— Cyt!.. — przerwała mu Wielohradzka — kto to widział starszych nie słuchać! Wypije pan Franciszek bulion, zje kawałek kury... Siły powrócą, a z niemi ochota do życia...
Zniknęła we drzwiach, i za chwilę słychać było szczęk porcelany i szkła w ciemnéj głębi kuchenki.
Z oczu Radolta zaczęły płynąć dwie strugi łez.
— Twoja matka... to święta... — wyrzekł, ocierając oczy po chłopsku, rękawem koszuli.
Tadeusz milczał. Nawet ta pochwała matki podnieciła jego zazdrość. Do téj chwili żył wyłącznie sam w myślach i czynach swéj matki. Teraz ten drugi zabiera mu część macierzyńskiéj opieki.
Korzystając z wejścia matki, która wniosła bulion na tacy cynowéj, pokrytéj serwetą, Tadeusz wyszedł do pierwszego pokoju.
Zastał w nim Tecię, przesypującą liście pomarańczowe z jednéj torebki w drugą.
— Co Tecia robi? — zapytał z pewną suchością w głosie.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/122
Ta strona została skorygowana.