Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/126

Ta strona została przepisana.

dowiedział się, że to on właśnie był przyczyną téj sprawy. Kilkakrotnie bowiem Radolt wyrzekł:
— Gdybym choć wiedział, kto mu moje słowa powtórzył...
— Cóżbyś mu zrobił? — zapytał Tadeusz, nadrabiając fantazyą.
— Uszy-bym mu obciął...
Radolt bowiem pragnął teraz koniecznie jakiéjś zemsty, jakiegoś głośnego czynu odwagi, który mógłby go odrazu zrehabilitować i sympatyę ludzką zwrócić w j ego stronę. Marzył o spoliczkowaniu Malewicza w teatrze lub na ulicy. Czuł jednak, iż na to nie stanie mu odwagi. Dręczył się więc, bił z własnemi myślami, w jednéj chwili przeżywał tysiące chwil własnego życia.
Tadeusz, znudzony, zmęczony, wstał i, wyszedłszy do drugiego pokoju, do matki się zbliżył.
— Niech mamcia mu radzi, aby na wieś do rodziców sobie pojechał... — wyszeptał, pochylając się nad siedzącą przy oknie Wielohradzką.
Stara kobieta złożyła trzymaną w ręku robotę.
— Co też ty mówisz!... — wyrzekła półgłosem. — On nie ma siły, nie zniesie podróży... niech się biedak jeszcze trochę wzmocni...
Tadeusz brwi zmarszczył.
— Owszem... Radolt jest dość silny, a świeże powietrze zrobi mu dużo dobrego... Ja mamcię pro-