Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/13

Ta strona została przepisana.

szybko obtarła o fartuszek, bojąc się, aby nie splamiły aksamitu.
Tadeusz patrzył na te łzy z pewnego rodzaju zadowolnieniem.
— Czego pani płacze? — zapytał, podkreślając wyraz „pani” — przecież przeprosiłem za moje niewczesne żarty z dobrego gustu pana Janczewskiego... Proszę włożyć broszkę.. Nie chcę pani pozbawiać przyjemności noszenia tak miłéj pamiątki.
Widocznem było, iż wielką ulgę i przyjemność sprawiało mu doprowadzenie do łez téj cichéj dziewczyny, która nareszcie zdobyła się na odpowiedź.
— Nie dlatego płaczę... że... pan śmieje się z pana Janczewskiego, ale dlatego, że pan myśli, iż ja dobrowolnie kładę jego prezenty... Mówiłam panu już, że babcia kazała...
— Och!... z rewolwerem nad panią babcia nie stała!...
— Nie, ale..
Urwała i nagle, usiadłszy kolo stołu, położyła głowę na ręku i płakać zaczęła, wołając:
— Czemu mi pan tak dokucza?... Czemu mi pan tak dokucza?...
On siedział nieruchomy, lubując się w téj myśli, iż mógłby dwoma słowami osuszyć te łzy, a jednym pocałunkiem otworzyć niebo téj istocie. Lecz nie wyrzekł tych słów, nie dał pocałunku, przedłużając przyjemność téj „sceny”, którą powtarzał i wywoły-