Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/135

Ta strona została przepisana.

I stękając i jęcząc, przerywając sobie co chwila wydobywaniem krawata, rękawiczek, lakierowanych półbucików, zaczął Tadeusz opowiadać swą przygodę z Pozbitowskim.
— W ten sposób muszę iść na tę przeklętą tombolę... — zakończył, ze złością rzucając zdjętemi butami.
Wielohradzka milczała przez chwilę, wreszcie odezwała się niepewnym głosem:
— Może to i dobrze... rozerwiesz się trochę...
Za całą odpowiedź Tadeusz roześmiał się ironicznie.
Zresztą już był gotów i wyszedł ze swego pokoju strojny, ładny, elegancki, pachnący. Dawny wodziréj zdawał się powstawać z mogiły. Blady był tylko i jakby niewyspany. Ziewając, zbliżył się do stołu i stanął obok Teci.
— Żeby mamcia wiedziała, jak mi się spać chce...
— To nie idź, dlaczego się masz przymuszać? Gdyby to jeszcze na wieczór do namiestnika albo do jakiéj wpływowéj osobistości, rozumiem konieczność przymusu... ale nie na tombolę...
— Powiedziałem już mateczce, że muszę zrobić prosty acte de présence. Wrócę za godzinę. Dobranoc!
Ziewnął raz jeszcze, pocałował w rękę matkę i zawahał się chwilę przed Tecią.