— Dobranoc pannie Teci!... — wyrzekł, kłaniając się dziewczynie z galanteryą.
— Dobranoc panu! — odparła Tecia, szukająca w téj chwili pomiędzy stosem skrawków nożyczek. Oczy jéj zdawały się unikać wzroku Tadeusza, usta ułożyły się w podkówkę, ręce wykonywały machinalne, bezmyślne poruszenia.
Wielohradzka także opuściła głowę i nie patrzy na syna.
Zdejmuje ją trwoga, czy Tadzio nie zażąda kilku guldenów, tak jak to zwykł był dawniéj czynić, gdy bywał w „świecie”. Kasa jéj wyczerpana nie może znieść podobnego wydatku.
Lecz nadspodziewanie Tadeusz nie prosi o pieniądze. Ziewa, połyka trochę antypiryny, przegląda się w lustrze i nareszcie wychodzi, nowe frou-frou we fraku, pozostawiając po sobie smugę odurzającego zapachu doskonałéj wody kolońskiéj i leciuchną woń terpentyny, którą na lato frak jego zwilżony został.
Idzie wolno przez ulicę, nie śpiesząc się, dobrze owinięty w długi płaszcz z peleryną, który spada masą czarnych fałd niemal do kostek. Szapoklak zsunął cokolwiek z czoła i pomimo zimna czuje co chwila uczucie podskórnych płomieni, przebiegających mu wzdłuż karku, policzków i czoła. Niezwykłe ożywienie panuje na ulicach miasteczka. Tombola, na któréj bilety będą sprzedawać „aktorki”, wyprowadza śpiący tłum z uśpienia. Oprócz aktorek będą
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/136
Ta strona została skorygowana.