Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/139

Ta strona została przepisana.

których płoną świece w kandelabrach. Przy nich aktorki, którym od czasu do czasu widać głowy ciemne lub jasne, pochylone nad tacami lub koszykami pełnemi małych zwitków papieru. Tłum otacza stoliki, pochylając i śmiejąc się, robiąc głośne uwagi. Czasem przemknie arystokratyczna postać „kasynowca” i zatrzymuje się przy stoliku. Wówczas ciekawość tłumu wzrasta. Płomienie świec kołyszą się gwałtownie. Tłum wymienia głośno cyfrę złożonych pieniedzy i zwykle wzrusza ramionami, dziwiąc się skąpstwu „tych panów”. Tłumu tego nawet miliardy Rotszylda nie zadziwią. Jest drwiący, zuchwały, blagierski. Zwłaszcza maski w kostiumach świecących szychem, tryumfują trywialną werwą bohaterów anonimowych — i cale szare, pomimo barw jaskrawych swych łachmanów, kręcą się zuchwale pod deszczem nut, które umieszczona na galeryi orkiestra sypie bezustannie z rykiem trąb i hukiem chińskiego kapelusza.
Na samym końcu sceny wznoszą się schody, prowadzące do dawnéj sali sejmowéj, schody brudne, ciemne, zaśnieżone całe i oślizgłe. I po tych schodach, jak kaskada bezbarwna, pomimo tęczy kolorów, przesuwa się bezustannie fala ludzi, idących bezmyślnie z jednéj sali do drugiśj, oślepionych blaskiem gazu, ubezwłasnowolnionych przez owcze błądzenie bez celu.
Wielohradzki, stojąc na środku balkonu, patrzył