Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/140

Ta strona została przepisana.

wciąż na dół, nie mogąc w pierwszéj chwili wśród téj arlekinady rozróżnić odrębnych sylwetek lub jakichkolwiek linii. Zwłaszcza czarne dna cylindrów i szapoklaków dominowały, głusząc temi drobnemi płaszczyznami wszystkie inne wypukłości i punkty. Lecz powoli zaczynał rozpoznawać przy pierwszym stoliku czarną postać Pozbitowskiego obok, w różową gazę odzianéj, drugiéj naiwnéj teatralnéj. Nieco daléj jedna z lwowskich kokotek, ubrana w purpurowy strój Mefistofelesa, odcinała się linią bioder obciągniętych purpurowemi trykotami. Środkiem sali szło czterech mężczyzn, trzymając się pod ręce. Wszyscy mieli na twarzach peruki a maski na włosach. Fraki mieli włożone odwrotnie, toż samo koszule i kamizelki. Wielohradzki przymknął oczy, me mogąc znieść widoku téj monstrualnéj przemiany. Jakaś krakowianka, z bardzo tłustemi i lśniącemi rękami, z chusteczką w ręce,, spacerowała sama, poprawiając co chwila brudną, niebieską atlasową maskę. Wielohradzki śledził ją wzrokiem przez chwilę, Była nizka, krępa i widocznie biedna, bo buciki jéj, jakkolwiek starannie oczyszczone, były wykrzywione i bez formy.
Gdy przechodziła koło loży kasynowéj, z po za firanki wysunęła się długa trupia ręka i uszczypnęła dziewczynę w nagię ramię. Wielohradzki poznał rękę Melunia Orfickiego. Dziewczyna zatrzymała się i zaczęła krzyczeć, lecz na przodzie loży poja-