Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/141

Ta strona została przepisana.

wił się Malewicz i zaczął śmiać się głośno, patrząc na nią z wysokości i bawiąc się widocznie jéj gniewem. Wielohradzki powoli z loży kasynowéj wzrok przeniósł ku innym lożom, i ogarnęło go dziwne uczucie.
Od półtora roku przeszło nie widział tych ludzi zebranych razem, wystrojonych i zbitych w pewien klan — odsuniętych od reszty społeczeństwa, jakby siatką garde-feu niewidzialnego.
Wszyscy byli na swych dawnych miejscach. Stara pani Bodocka tronuje w loży namiestnika. Cztery panny hrabianki siedzą rzędem jak egzotyczne ptaszki, owinięte białemi płachtami balowych narzutek. Loże pierwszego piętra zajęły wszystkie znaczniejsze rodziny arystokracyi galicyjskiéj, i Wielohradzki widzi całą kolekcyę Muszek, odzianych biało, lila, błękitno, na tle ciemno-purpurowego obicia ścian. Niektóre były już mężatkami; torsy, ich owinięte aksamitem lub jedwabiem, zamiast lekkiéj gazy, wysuwały się tak samo chude i dziewicze z po za aksamitnéj linii balustrady. Tu i owdzie ciemniał błam futrzanéj rotundy lekko na ramiona zarzuconéj, lub delikatnie fryzowały się w przestrzeni srebrne kędziory angory, formujące tło, na którem odcinała się wężowa, wazka sylwetka dystyngowanéj postaci kobiecéj. I te piękne kształtne głowy, nosy proste, oczy duże i jasne, ręce drobne, karki silne a delikatne — migotały wśród fałd aksamitu, atłasu,