Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/142

Ta strona została przepisana.

puchu futer, piór i śnieżno-białych plastronów koszul, bielejących wśród czerni aksamitnych kołnierzy frakowych.
Niewielka przestrzeń dzieliła tych ludzi od szarego tłumu, snującego się na dole, lecz przestrzeń ta wydała się Tadeuszowi olbrzymią.
Były to dwa światy, które nie miały ze sobą nic wspólnego.
Jeden błądził wśród śniegu, błota i pozlepianych łachmanów, drugi eteryzował się na wysokości kilku metrów z błyskotliwością zawieszonego w powietrzu brylantowego naszyjnika.
Tadeusz odwrócił się teraz i patrzył na lewą stronę sali, patrzył powoli, z żalem dobrowolnego wygnańca, widzącego zdaleka wnętrze Raju.
I w pierwszéj loży, dotykającéj ścianą balkonu, ujrzał Orzecką, silnie otuloną w okrycie z aksamitu heliotropowego, bogato zasnute złotym haftem.
Śmiejąc się, młoda kobieta zwracała głowę w głąb loży.
Ktoś tam stał, jakaś druga kobieta, bo z po za ściany wysuwała się ręka w jasno perłowéj rękawiczce, trzymająca przepyszny wachlarz z czarnych piór strusich.
I nagle kobieta ukazała się cała, odziana w amarantowy cieniowany aksamit, zasypany deszczem dżetu.
Światło gazu zagrało w perełkach dżetowych