Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/144

Ta strona została przepisana.

pod werendą balkonu. Nie chciał, aby Muszka dostrzegła go w tłumie tego „drugiego świata”.
I znów powrócił pod drzwi balkonu, których otworzyć nie śmiał. Stał więc niepewny i wahający, aż spłoszył go gwar głosów kobiecych na korytarzu prowadzącym do lóż. Rzucił się na lewo i znalazł jakieś przymknięte małe drzwiczki. Po za niemi drzemał strażak. Drabina wązkich wschodów pięła się pod górę. Strażak, zbudzony nagle, z podziwieniem patrzył na groźną minę Tadeusza. Chcąc skierować się w jakąkolwiek stronę, Wielohradzki zaczął szybko piąć się po wschodach.
I nagle wpadł w zaduch, krzyk i szalone gorąco. Znalazł się na paradyzie, po którym snuły się całe kłęby masek, maszynistów, strażaków i służby teatralnéj. Zaraz przy drzwiach Wielohradzki potknął się o krakowiankę z chusteczką w ręku, o wykrzywionych bucikach..
Rzuciła się ku niemu i porwała go za połę od fraka.
— Znam cię!.. — zawołała piskliwie.
Wielohradzki wyrwał się z jéj olbrzymich rąk i znów zbiegł ze wschodów. Na dole przywitał go zdziwiony wzrok strażaka. To go rozdrażniło do reszty. Co chwila słyszał ryle trąb orkiestry teatralnéj. W rozdrażnieniu potęgował to wrażenie słuchowe do wycia szalejącego orkanu, który go pędził przed siebie bez celu i możności wydobycia się z tego za-