Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/155

Ta strona została przepisana.

wiednie biegnie na korytarz. Chce znaleźć się teraz blizko niéj, przyjrzéć się jéj twarzy. Na korytarzu spotyka się nagle z Pozbitowskim, który sam wychodzi z loży. Wielohradzki, oślepiony przez swą maskę, potrąca kasynowca i prawie bezprzytomnie, nie zmieniając głosu, mówi:
— Przepraszam cię!
Pozbitowski chwyta go za fałdy domina.
— Wielohradzki? — pyta ze śmiechem.
Tadeusz, który nigdy jeszcze nie miał na sobie domina, nie umie się wykręcić.
— Ja!.. puść mnie!..
Lecz Pozbitowski chwyta go jeszcze silniéj.
— Nie! nie!.. mam ideę... musisz mi pożyczyć swego domina...
— Cóż znowu?
— Na chwilkę! Proszę cię!.. pójdę zaintrygować Melunia Orlickiego. To stary idyota... trzeba koniecznie lui faire une farce...
— Jednakże...
— Niema jednakże... schowasz się tu do loży, a ja powrócę za dziesięć minut i oddam ci domino. Que diable! możesz mi oddać tę przysługę...
I szybko Pozbitowski otwiera drzwi do loży Orzeckiéj i Muszki i wrzuca w ciasną klatkę loży prawie nieprzytomnego Wielohradzkiego.
Mesdames!.. — mówi po francusku — ta maska to dobrze wam znajomy pan Wielohradzki. Zgodził