Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

Wielohradzki na te wyciągnięte ręce kobiety patrzył, i przejęło go zdumienie i trwoga.
Oczekiwał pogardy, chłodu, obojętności, ale nigdy téj jakiéjś fatalnéj namiętności, rozbudzonéj i niecierpliwéj, którą ujawniały te dwie wyciągnięte kusząco ręce, ładne, kształtne, opięte w jasno-perłowe długie rękawiczki i ozdobione złotemi kołami, tak, jak ramiona niewolnicy egipskiéj.
Muszka, widząc, iż Tadeusz stoi nieruchomy, osuwa się na krzesło, znajdujące się w głębi loży. Oddziela się w ten sposób od reszty sali i, rozrzucając zręcznym ruchem rotundę, tworzy rodzaj parawanu, po za którym kryje się w całości. Głowę nawet pochyla i wsuwa w masę futra. Energicznym ruchem wskazuje Wielohradzkiemu drugie krzesło, stojące przy drzwiach. Tadeusz siada, milcząc ciągle, dusząc się zdenerwowaniem i zapachem fijołków i futra, który nagle przepełnia kąt loży. Po nad głową Muszki, w lustrze zawieszoném na ścianie widzi odbicie kawałka sali i kilku lóż parterowych. Nie chcąc spotkać się ze wzrokiem Muszki, patrzy uparcie w lustro i dostrzega czerwone trykoty kokotki, wijące się jak płomienne węże na tle czarnych paltotów i domin...
Tymczasem Maleniowa mówi szybko, głosem urywanym, pochylając się cokolwiek w stronę Tadeusza:
— A!.. nareszcie! nareszcie!... ale gdzie pan by-