Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/159

Ta strona została przepisana.

łeś? co się z panem działo?... Kilkakrotnie przyjeżdżałam z Wiednia do Lwowa prawie umyślnie dla pana, i nigdzie pana spotkać nie mogłam. Raz jeden w lesie... wtedy, gdy towarzyszyłeś pan jakiejś panience... Dlaczego pan nie starałeś się ze mną zobaczyć?... Czy Concarneau pozostawiło tak niemiłe wspomnienie? Czyś zapomniał — enfin, voyons — powiedz pan prawdę!
Wielohradzki patrzył ciągle w lustro, lecz z uwagą wsłuchiwał się w słowa Muszki. Nigdy jeszcze nie mówiła do niego tak bezładnie, otwarcie, takim głosem zmęczonym, a mimo to wstrząsającym do głębi. Nigdy nie odsłoniła tak swego niepokoju i jakiegokolwiek moralnego wzruszenia. I natychmiast Tadeusz zaczął odzyskiwać władzę nad samym sobą i czuć, że teraz po jego stronie jest wyższość pokonanéj i zdławionéj łzami namiętności. Nie zdawał sobie jednak jeszcze sprawy z tego zmienionego stanu rzeczy, tylko instynktownie przybrał ton chłodnego sarkazmu i kłójącéj ironii.
— O!... — bąknął prawie nieśmiało — niepotrzebnie pani wspomina Concarneau... zdaje mi się, że niedobrze jest mówić o snach... gdyż... to przeszkadza ich urzeczywistnieniu.
Gdy wymówił ostatnie słowo, odetchnął: tak wiele wysiłku kosztowało go to banalne zdanie, które zaczerpnął z jéj własnego dykcyonarza. Pa-