Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

Lecz Zimermanówny nie ruszały się z miejsca.
— Tatko prosił, żeby pani dała ratę! — wyrzekła wreszcie starsza, zupełnie poprawną polszczyzną.
Twarz Teci pokryła się wyrazem zakłopotania.
— Pani Wielohradzka wyszła.... niema jéj w domu!
— To my poczekamy. Tatko kazał zaczekać!.. — odparła dziewczynka i natychmiast, ciągnąc za sobą siostrę, usunęła się do drzwi.
I przylepiwszy się do ściany, stały tak obie, białe, różowe, niebiesko-okie.
Tadeusz ze złości zaczął bębnić po krawędzi stołu.
Te dwie małe dziewczynki, czekające pokornie na ratę należną ich ojcu, wydawały się mu dwoma katami, którzy czyhali na niego z rozpalonemi do białości obcęgami.
Nie śmiał jednak odwrócić się i wyrzucić Zimermanówien za drzwi. Wiedział, iż matka nie zapłaciła ostatniéj raty. Z ironią więc gorzką ścigał teraz wzrokiem kręcącą się po pokoju Tecię. Miał ochotę napaść znów na nią. Obecność dzieci wstrzymywała go. Czuł jednak, iż nerwy go dławią i że wybuchnie lada chwila pod jakimkolwiek pretekstem.
— Jeżeli panna Tecia — wyrzekł nareszcie — umyślnie tu te dzieci sprowadziła, aby mnie zmusić do wyjścia z domu, to w takim razie cel został dopięty. Wychodzę!...