— I tak miałem zamiar powrócić do domu.. — odpowiada Wielohradzki, owijając się w domino.
Koronki czarne spadły mu do koła szyi, która, obrzeżona wyłożonym kołnierzem koszuli, rysuje się biała, delikatna, z cokolwiek błękitnym refleksem. Głowa jego, kształtna i ładna, w tych fałdach czarnéj mory i gipiury nabiera wdzięku kobiecego, trochę chorobliwego i sztucznego. Maleniowa patrzy teraz na Tadeusza z dziwną, a dawniéj nigdy nie okazywaną wobec ludzi śmiałością. W głębi jéj oczu migocą dwa światełka. Tadeusz kłania się i wychodzi, nasuwając na głowę kaptur.
— Charmant garçon! — mówi swobodnie Orzecka, zajmując dawne miejsce na przodzie loży.
Muszka nie odpowiada, tylko pozostaje w głębi na krześle i przechyla głowę, topiąc ją powoli w fale futra.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Wielohradzki powraca do domu.
Przez drogę stara się nie myśleć. Gwiżdże nawet przez zęby, idzie prędko, otulony w płaszcz, przez opustoszałe ulice, ciemne, pełne śniegu i ślizkiego błota. Czasem zadzwonią zdaleka sanki i przemkną gdzieś w odległéj uliczce. Zresztą, cisza grobowa. Czarne mauzolea domów, okryte białemi całunami śniegu, majaczą wśród nocnej ciemni.
Wielohradzki prawie biegnie wśród téj pustki