Tadeusz cichutko zbliża się ku dziewczynie i chwyta ją w swoje objęcia. Teraz on jest rozgorączkowany i nerwowy. Gorąco całuje oczy, usta, szyję Teci, która, cokolwiek zdziwiona, broni się instynktownie przed temi pocałunkami, w których odczuwa coś sztucznego.
— Może pan napije się herbaty? — pyta szeptem, uwalniając się z objęć Wielohradzkiego.
Lecz on przyciąga ją znów ku sobie i całuje nerwowo, całuje, nie ją, nie Tecię, ale jakąś abstrakcyę, potrzebę miłości. I nagle zwraca się ku drzwiom swojego pokoju, porzucając niemal brutalnie dziewczynę, która traci równowagę, chwieje się, opiera o stół i wreszcie pozostaje nieruchoma, z wypiekami na twarzy, z oczyma szeroko otwartemi, jakby pod wpływem jakiegoś groźnego widziadła.
Tymczasem Tadeusz, wbiegłszy do swojego pokoju, przedewszystkiem przekręca klucz w zamku, i to dwukrotnie. Chce pozostać sam ze swojemi myślami, jakkolwiek nie wie, gdzie i w jakim porządku myśli te ma skierować. Chwilę kręci się po pokoju w świetle przyćmionéj lampy, palącéj się wysoko na półeczce. Nagle siada na łóżku, ciągle owinięty płaszczem, i kurczy się, jak zziębła na wiosennéj grudzie wrona. Chce myśleć, lecz nie umie. Całą farandolę wrażeń, przeczuć przyszłych wrażeń ma pod swoją, cokolwiek spłaszczoną, czaszką. Postanowienie jedno wyłania się z tego chaosu. Nie powie
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/167
Ta strona została skorygowana.