nie słucha w tym finale kadryla, finale wesołym i troszkę podnieconym wyborną kolacyą, spożytą przy małych stoliczkach w profuzyi śnieżystych kiści bzu i pęku róż, rozsypanych w przestrzeni.
Wielohradzki w téj barwnéj alei, którą tworzą dwa rzędy tancerzy, ukwieconych również massą bzu i róż, przesuwa się ze zwinnością jaskółki. Dawna anemia znikła. Policzki wypełniają gorączkowe rumieńce. Jest on jak kobieta światowa, chętnie oddychająca sztuczną atmosferą balu. Pierś jego rozsadza rozkoszne uczucie aktora, powracającego po dłuższéj przerwie na deski sceniczne. Pomimo oporu i nieuwagi ze strony tancerzy, zajętych flirtem, kwiatami, miłością, plotkami, manewrowaniem szapoklakami lub wachlarzami, nie umie gniewać się i, zatrzymawszy się chwilę na środku sali, ociera pot z czoła blado-zieloną chusteczką jedwabną.
— Grand rond!... — woła zdesperowany, opuszczając myśl urządzenia figury z „cieniem”.
Rond formuje się powoli wśród śmiechu i wrzawy. Panie w szerokich, fałdzistych na dole sukniach, rozkładających się na posadzce na wzór kosztownych parasoli, podają ręce tancerzom. Ci, w krawatach stendhalowskich, we frakach o aksamitnych kołnierzach, przypominają karykatury Rostignac’ów. Krótko ostrzyżone przy skórze włosy, śpiczaste przycięcie brody i wąsów, nie harmonizuje ze stylem stroju. Lecz już tu i owdzie pokazuje się twarz gładko ogo-
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/170
Ta strona została skorygowana.