Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/176

Ta strona została przepisana.

i gotuje do wyjścia, spytała go prawie sucho, bezdźwięcznym głosem:
— Idziesz na bal?
— Tak, proszę mamci.
— Do namiestnictwa?
— Nie, do hrabiostwa Orzeckich.
Dodał ów tytuł „hrabiowski” do nazwiska Orzeckich dla pogłaskania dumy matki. Lecz ona, wbrew swojemu zwyczajowi, nie okazała mu rozradowanéj twarzy w żółtem świetle lampy przyciemnionéj abażurem. Miała ciągle ten wyraz troski powszedniéj, trywialnéj, codziennéj, która je jak skorpion, gryzie duszę jak miał węglowy — palce. Tecia również zdawała się być zgnębioną nawałem roboty karnawałowéj, przeróbkami przeszłorocznych sukien, z których koniecznie należało zrobić nowe stroje. Przytém te dwie kobiety, stara i młoda, zżyły się tak razem w téj ciągłéj pracy, że zdawały się mieć wspólne troski, myśli, uczucia. Na czole Teci rysowała się ta sama zmarszczka, która żłobiła czoło Wielohradzkiéj. To samo smutne ust zacięcie i pochylenie głowy. Z tém wrażeniem jakiegoś powszedniego smutku i zziębnięcia moralnego wyszedł Tadeusz na drugi bal do Orzeckich. W salonie, przy dźwiękach muzyki odżył, a nadejście Muszki dopełniło jego metamorfozy. Muszka przesunęła się jak cień przez salon i zniknęła we drzwiach małego