Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Z najwyższą pasyą zaczął ustawiać pary do dalszego ciągu kotyliona, przerwanego dzięki Dorze, która, wbiegłszy do saloniku, nie mogła się zdecydować na opuszczenie tego wesołego grona, Wielohradzki stał tuż przy drzwiach, lecz nie chciał nawet na chwilę wejść do téj zalanéj potokami czerwonego światła przestrzeni, wśród któréj odczuwał obecność Muszki.
I nagle, z pośrodka siedzących podniosła się Muszka i chwileczkę zarysowała się sama po nad całą grupą czarnych fraków, ostrzyżonych głów i powichrzonych fryzur kobiecych. Krwawe oświetlenie nadawało jéj ramionom i twarzy żółtość kości słoniowéj. Całe snopy purpurowych iskier płonęły w koronie jéj rubinów. Wielohradzki stał przy progu zmieszany, nie mogąc się cofnąć, patrząc mimowoli na to błyszczące widmo, śmieszny w massie kwiatów, zwieszających mu się na piersi, z blado-zieloną wstęgą wodzireja, związaną na lewem biodrze w pretensyonalny węzeł, odpowiedni dla prowincyonalnego tenora.
Muszka podniosła do oczu lornetkę, osadzoną na długiéj rączce, wysadzanéj rubinowemi cyframi, i sekundę jedną patrzyła tak na Tadeusza z miną na wpół kokotki, na wpół wielkiéj damy, przyglądającéj się czemuś dawniéj znanemu i uleciałemu ze zbyt krótkiéj pamięci.
Wielohradzki odczuł wybornie śmieszność swéj