— Tak pan mówi — odparła — a gdybym ja za każdem słowem odcinała się panu, to nasze kłótnie Bóg wie jakby długo trwały...
— Aż do pogodzenia.. może panna Tecia nie lubi się godzić?
Śmiał się nieszczerze, fałszywie, otwierając szeroko usta. Widocznem było, iż robi wszystko, co może, aby wmówić w siebie, iż i jego te „pogodzenia” bawiły.
Dziewczyna nie odpowiedziała nic, tylko z szumem zaczęła zbierać dokoła maszyny sfastrygowane bryty spódnicy.
Znów zastukano do drzwi.
Tecia wstała od maszyny i pobiegła otworzyć. Lecz w przelocie zatrzymał ją Tadeusz. Porwał ją za rękę i do siebie przyciągnął.
— No, i cóż?... panno Dąsalska? — zapytał, oczami oczu dziewczyny szukając.
Ją opuścił cały rezon i pewna odwaga, jaką odzyskiwała, oddalając się od niego.
Opuściła głowę i zaczęła wolną ręką oczy sobie zakrywać.
— Dąsamy się jeszcze? — pół szeptem mówił Tadeusz — to źle!... Niech Tecia zapamięta, że ja tylko dobre i pokorne stworzenia koło siebie znoszę i tylko dobrych i pokornych umiem cenić i kochać... Cały urok Teci leży właśnie w jéj pokorze i dobroci. Będzie to Tecia pamiętać?...
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/18
Ta strona została skorygowana.