— Cóż znaczy? Zresztą ja mówię o pozyskaniu pani serca... nie mówię o oddaniu mojego... To różnica!
Dora śmieje się i, opiera kształtną nóżkę o podstawę pieca, który sterczy w rogu zimnéj i zbyt widnéj sali. Białe, długie zasłony zwieszają się melancholijne u olbrzymich okien. Jasno-perłowe ściany przecina gdzieniegdzie tafla luster.
I wszędzie kinkiety gazowe, wystygłe i zamarłe, całemi gronami zakurzonych winogron sterczą wśród téj zimnéj pustki.
Pośrodku sali niewielka grupa ludzi, otulonych w palta, futra, rotundy i żakiety. Wszyscy zziębli, przeskakują z jednéj nogi na drugą, mężczyźni, trzymając ręce w kieszeniach, kobiety, tuląc mufki do twarzy. Orzecka, w szaréj angorze i popielatym, aksamitnym bereciku, najwytrwaléj znosi chłód, zawsze pełna werwy, animuszu i dobrego humoru.
— Zacznijmy raz jeszcze... — woła — no! daléj, daléj...
I podaje rękę Bodockiemu, który, uderzając hołubca, sunie naprzód.
— Miousic!.. — skrzeczy z pod pieca Pozbitowski.
Lecz już Charłupko mazurowym krokiem zmierza ku niemu i zręcznym ruchem przyklęka tuż u nóg księżniczki.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/184
Ta strona została skorygowana.