Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/187

Ta strona została przepisana.

rzeczy dostrzega pustkę zupełną. Nazywa to brakiem natchnienia i zwała winę na matkę i na Tecię, które, jakieś chmurne i milczące, drażnią jego nerwy. Ucieka z domu i przedłuża teraz swoją obecność w biurze. Instynktem zgaduje nędzę i materyalne kłopoty, które błąkają się, jak cienie, wśród ścian mieszkania. On zaś, cały przejęty oderwanemi myślami, nie chce, nie może zastanowić się nad smutnem położeniem tych dwóch niewolnic, które egoizm jego za nim wlecze.
Z trudem najwyższym, w pocie czoła, zdołał Tadeusz złatać kilkanaście figur krakowiaka.
Po téj wyczerpującéj pracy kilka dni chodził milczący, zmęczony, lecz, wbrew dawnemu zwyczajowi, Wielohradzka nie okazała mu zwykłego w takich razach współczucia.
Tadeusz wzruszył ramionami i zdecydował, że matka stanowczo robi się egoistką.
Z ćwiartką papieru w ręce, zakreśloną rozmaitemi gzygzakami, biega Tedeusz po zimnéj sali Towarzystwa Muzycznego, w któréj odbywają się próby krakowiaka.
Biega, cały siny od zimna, w długiem, szarawem palcie, z barankowym, czarnym kołnierzem, które daje mu fantazyjną cechę jakiegoś chłopa w świcie, przebranego za dandysa.
Czapka karakułowa, lekko przechylona na ucho,