za mało... imponujące. Wszystkie jéj stroje składały się z kombinacyi rudawo-złotéj, tak, jak jéj włosy, które zmusiła do odblasków gorącego kruszcu, błyszczącego w promieniach zachodzącego słońca. I często, znużona krwawą spalenizną swego stroju, szukała oczyma jakiejś blado-liliowéj sukni i oczy jéj odpoczywały, a cała istota nabierała pewnéj harmonii i spokoju.
Z miną królowéj i władczyni była niewolnicą swéj własnéj podłości, lękliwéj, płaszczącéj się przed potworem „konsyderacyi” światowéj.
Ujęta niewolą konwenansów, obnosiła z sobą trupa siebie saméj, maryonetkę nakręconą według pewnéj modły, i ten trup, ta lalka zrosły się już tak dobrze z nią samą, iż ona nawet czuć przestawała, co było w niéj fałszem a co prawdą.
Nie mając ani okruszyny wiary, modliła się długo i często, nawet wtedy, gdy była sama. Czytała gorliwie modlitwy, nie pozwalając ani jednéj własnéj myśli przesunąć się przez umysł. Z uczuciem ulgi zamykała książkę i wstawała z klęcznika już zupełnie obojętna i mistycznie wystygła, przekonana, iż w chwili modlitwy była zupełnie correcte i zachowała pozory szczerości.
Widziała przed sobą życie długie i wygodne, jak drogę słoneczną i dobrze utrzymaną. Ona, na koźle mail-coach’a, powoziła czwórką materyalnego, dyplomatycznego, światowego i moralnego powodzenia.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/195
Ta strona została skorygowana.