Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/199

Ta strona została przepisana.

dawne kocie miny — mameczka nie cieszy się, że Tadzio przed starą panią Bodocką zaaranżuje krakowiaka.
Wielohradzka milczała chwilę, wreszcie odparła:
— Cieszę się... ale...
— Ale co?
— Ale myślę, co począć... Zimermanowi nie zapłaciłam dwóch rat... Żyd dość grzeczny, ale dziś bardzo stanowczo zapowiedział mi, że dłużéj czekać nie będzie.
Wielohradzki porwał się z krzesła i zaczął szybko chodzić po pokoju. Ta nędza materyalna doprowadzała go w téj chwili do szaleństwa. Czuł, iż stracił w matce sprzymierzeńca swych pierwotnych uciech. Zły i gniewny, ze zmarszczką na czole, nie chodził, lecz biegał po wązkiéj szufladzie pokoju, jak zwierz zamknięty w klatce. Nagle zbliżył się ku matce i stanął przed nią.
— Mateczko.. — wyrzekł, hamując się z wysiłkiem — ja muszę być na tym balu, ja muszę mieć kostium!...
Wielohradzka nie podniosła oczu, nie przestała szyć, lecz powieki jéj szybko migotały, jak spłoszone motyle.
— Ja... przyrzekłem pani namiestnikowéj!... — kłamał Tadeusz, widząc matkę nieruchomą i nie entuzyazmującą się bynajmniéj na stanowczy ton jego mowy.