— Przyrzekłem pani namiestnikowéj, a co ważniejsza, tańczę z jedną panną namiestnikówną. Mama rozumie, że nie mogę zrobić afrontu i w ostatniéj chwili powiedzieć, iż nie mam sobie za co sprawić kostiumu.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
— Dzień dobry pani! — mówi, nie wstając i miejsca. Pani daruje, że nie wstałam, ale się ugrzewam. Stara jestem.
— Proszę, niech pani Pake siedzi — uspokaja ją Wielohradzka i zaraz przystępuje do kwestyi zaciągnięcia nowéj pożyczki, tak, jakby chciała odrazu z serca swego zrzucić ciężar, który ją przytłacza.
Lecz pani Pake kiwa głową i marszczy się cała, jak stara cytryna..
Nowa pożyczka?... to trochę trudno... ta jeszcze nie spłacona... Przytem ona wie, że Wielohradzka jest bardzo godna osoba, tylko, że ma duże długi, i to po rozmaitych miejscach. Jakże pani Pake może jeszcze pożyczyć?
Wielohradzka, przeziębia chłodem, panującym w sklepie, stoi widocznie znużona i wyczerpana. Opiera się o kontuar i nie widzi nawet, że subjekt podsuwa jéj trójnożny zydelek.
Pani Pake kładzie i zdejmuje mitynki, kiwając wciąż głową.
— Mnie pani żal — mówi znów powolnym głosem, a słowa jéj padają w zimną ciemnię sklepu, jak krople wody na lodową powierzchnię — ale co pani mi