Za chwilę Wielohradzka, siedząc na zydelku, spisywała zziębłą ręką:
I daléj szła ta litania długa, nieskończona, znacząc dzień po dniu coraz większy upadek nędzy powszedniéj.
Wielohradzka pracowicie przypominała sobie te drobiazgi i od czasu do czasu wzrok jéj zaćmiony zatrzymywał się w kącie, w którym czerniła się chustka okrywająca panią Pake i jaśniał wązki pasek jéj czoła.
W kącie subjekt, przyzwyczajony do scen tego rodzaju, z chłodną obojętnością przypatrywał się wytartym tumakom Wielohradzkiéj i dziwił się w duszy: dlaczego pani Pake wchodzi w taki duży interes z taką bardzo „znędzoną” osobą?
Gdy Wielohradzka w pół godziny późniéj wyszła ze sklepu, niosła paczkę, w któréj znajdował się granatowy atłas i purpurowy aksamit.
Przeszła ulicę i wszedłszy do sklepu, w którym sprzedawano szych i świecidła, kupiła znaczną ilość blaszek, złotych nici, świecideł i frendzli.
Znużona i zziębła powróciła do domu.