Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/212

Ta strona została przepisana.

czując do matki żal, iż tém zmęczeniem swojem, smutkiem, skłopotaniem psuje mu dobry humor, zabawę... wszystko. Stróż zawołał mu sanki, i cała gromada sług, stojąca w bramie, doznała olśnienia na widok kostiumu, przebłyskującego w fałdach płaszcza.
Z wielkim szykiem i elegancyą Tadeusz, pod pozorem naciągnięcia okrycia, odkrył przed tém niewykwintnem gronem przebogactwo swego stroju i, brzękając podkówkami, przeszedł przez bramę z czołem podniesionem dumnie.
Sanki ruszyły z miejsca, a sługi chichotały się, trącając łokciami:
— A to się wyczupurzył... chi! chi! chi!...
— A sługi nawet nie mają.
— A żydy do nich wciąż po raty chodzą!...
— A jak to chodzi, jak gąsior, co stado wodzi!...
— O joj! o joj!.
Lecz stróż zgasił gaz i ćwierkające grono, okryte derami chustek, rozpierzchło się po ciemnościach klatek wschodowych.