Powróciła do pokoju i, przechodząc koło Tadeusza, zatrzymała się na chwilę.
— Dlaczego pan taki smutny? — spytała.
Nie było odpowiedzi.
Dziewczyna przełknęła kilka razy ślinę, jakby zabierając się do jakiegoś ciężkiego wyznania.
— Bo... jeżeli... panu o tę broszkę przykro... — zaczęła przyciszonym głosem — to ja... tę broszkę gdziekolwiek wyrzucę... a babci powiem, że ją zgubiłam. Mnie o nią nie chodzi... jak babcię kocham... niech mi pan wierzy...
Tadeusz podniósł na nią przygasłe oczy.
— O jakiéj broszce Tecia mówi? — zapytał,
— No... o téj... od pana Janczewskiego...
— A!...
I znów zamyślił się, zaciąwszy usta.
Nagle zachrobotał klucz w zamku i drzwi otworzyły się szybko.
Tecia nie zdołała jeszcze powrócić na swoje miejsce, gdy wyniosła postać Wielohradzkiéj ukazała się w progu.
Z pod włożonych binokli spojrzała przenikliwie na syna i na zmieszaną dziewczynę. Poczem zbliżywszy się do stołu, położyła na nim trzymane w ręku paczki.
— Miałeś wyjść dziś po południu... — wyrzekła wreszcie, zwracając się ku Tadeuszowi.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/22
Ta strona została skorygowana.