Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

Po upływie kwadransa tańczący przed chwilą krakowiaka zaczynają wchodzić niepostrzeżenie do sali balowéj i gromadzić się dokoła estrady, przyglądając się kostiumom, rozmawiając lub witając ze znajomymi. Natychmiast tworzą się dobrze zaznaczone koła i obozy. Arystokracya odcina się od reszty tłumu i, obrawszy estradę za rodzaj quartier général, a starą panią Bodocką za naczelnego wodza, tworzy „państwo w państwie” i zaznacza, że nie ma nic wspólnego z resztą społeczeństwa.
Mieszczaństwo bogatsze trzyma się osobno, w pozycyi zaczepno-odpornéj, rywalizując arogancyą spojrzeń i giestów, a niewielka grupa aktorów i „inteligencyi”, obrawszy kąt pod galeryą za rodzaj obozowiska, bawi się serdecznie i wesoło dziwaczną pozycyą reszty gości balowych. Nawet grany przez orkiestrę walc nie może połączyć tych klanów, wytworzonych całemi latami przesądów i śmiesznych układów społecznych. Linia, przecinająca salę na dwie połowy, linia moralna, staje się powoli materyalną i widoczną. Promień szeroki, i coraz to szerszy, posadzki zaczyna jaśniéć, jak pograniczna rzeka. Tylko „ci” z arystokracyi nie czują się bynajmniéj skrępowani: śmieją się i bawią głośno, zachowują jak u siebie w salonie, nie okazując najmniejszéj ciekawości w śledzeniu „tamtych” z mieszczaństwa. Przeciwnie zaś mieszczanie, nieswoi i nienaturalni, nieustannie wytężonym wzrokiem śledzą każdy ruch, giest, ko-