Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/227

Ta strona została przepisana.

jętny. Nie odróżnia żadnéj. Widzi tylko, że jest ich dużo i że wszystkie patrzą na niego z zachwytem.
Nagle...
Nagle na estradzie, na wschodach zasłanych purpurą dywanu, wytryska, jakby czarodziejską wywołana władzą, postać kobieca tak dziwna i piękna, tak niepodobna do innych, do tych Goplan, markiz, krakowianek, cyganek, które snują się dokoła niego, iż Wielohradzki staje, jak wryty, patrzy i widzi...
Włosy jéj posypane są piaskiem fioletowym i uczesane według mody dziewic chananejskich. Grona pereł, uczepione u jéj skroni, spadają aż ku kącikom ust, podobnych do otwartego kwiatu granatu. Na piersi jéj błyszczy cały zbiór kamieni drogocennych, naśladując układem łuskę rybią. Jéj ramiona, przystrojone brylantami, wybiegają nagie z fałd długiéj tiuniki, ugwieździonéj purpurowemi kwiatami na tle czarnéj gazy. Nogi jéj złączone są cieniutkim łańcuszkiem złotym, a wielki płaszcz ciemno-szkarłatny, skrajany z nieznanéj materyi, wlecze się za nią, jak fala posłuszna i cicha.
Wielohradzkiemu zrobiło się nagle jasno przed oczyma i w duszy.
Postać tę widywał często. Miała tę samą twarz bladą i oczy, które zdawały się patrzeć „po za widnokrąg ziemski”. Tak, bezwątpienia, była to córa Hamilkara, która powoli schodziła ku niemu, trzymając w ręce „małą lirę z hebanu”. Ta sytuacya poety-