Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— Tak... ale wolałem zostać w domu... — odparł Wielohradzki.
— A!...
Zdjęła kapelusz i z twarzą zachmurzoną zbliżyła się ku Teci.
— Tecia zaniedbuje się w robocie!... — wyrzekła dość ostrym głosem. — Pani Somgajło oddała mi stanik czarny jedwabny dlatego, że fiszbiny są Bóg wie po jakiemu odrobione...
Tecia, milcząc, wzięła do ręki paczkę, którą jéj podawała Wielohradzka.
Wiedziała, iż owe źle odrobione fiszbiny wsuwała i obrzucała krzyżykowo sama Wielohradzka. Pokornie jednak zabrała się do prucia, nie spojrzawszy nawet na zachmurzoną twarz matki Tadeusza.
Wielohradzki wstał z krzesła i zaczął iść ku drzwiom, prowadzącym do jego pokoju. Miał na sobie stare paletko, zielonawe, wytarte i zbyt krótkie. Powłóczył nogami. Ręce trzymał w obciągniętych kieszeniach.
Matka powiodła za nim wzrokiem i nagle zawołała:
— Tadziu!...
Wielohradzki stanął i powoli głowę odwrócił.
— Słucham mamy!...
— Mam dla ciebie robotę.
— A?... cóż to takiego?
— Przepisywanie...