Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/231

Ta strona została przepisana.

— Tak! patrz, już się stara Bodocka zwindowuje z estrady!
Rzeczywiście, stara pani Bodocka schodziła z estrady, kołysząc się wspaniale, otoczona całym sztabem dam z „towarzystwa”. Odjeżdżały wszystkie, znajdując, że teraz obecność ich była zbyteczna, i że dosyć napatrzono się na ich wdzięki i brylanty. Spełniły czyn filantropijny, uświetniły zabawę swoją obecnością, i teraz odchodziły, dumne i zadowolone, w swych aksamitnych i atłasowych sukniach, obwieszone brylantami, jak obrazy.
Za niemi dążyły panienki i młodsze mężatki, krakowskie wesele, księżniczki, otulając się w zarzutki i szarfy z gazy. Malewicz, Maleni, Dezydery, mężowie, narzeczeni — słowem wszyscy mężczyźni high-life’u wychodzili także ostentacyjnie, zatrzymując wszakże wzrok na ramionach tańczących mieszczanek.
Pozbitowski, Charłupko, Bodocki i kilku młodszych zmawiali się pocichu i projektowali powrócenie do sali, skoro „panie” odjadą. Wdzięki mieszczanek ciągnęły ich, jak lep ciągnie muchy. Pragnęli skorzystać ze sposobności i zbliżyć się do tych kobiet; widywanych jedynie na ulicy zdaleka, lub w kościelnéj nawie.
Wielohradzki stał, niezdecydowany, nie wiedząc, sam, czy wyjść, czy zostać. Jego próżność ładnéj