Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/233

Ta strona została przepisana.

— Słuchaj, Wielohradzki! — wyrzekł po francusku — weź ty dyrekcyę tańców. Oni nie mają pojęcia o porządnym kadrylu.
Wielohradzki spojrzał na niego z pod przymrużonych powiek.
Pozbitowski wydał mu się nędzny i śmieszny ze swą gwałtowną chęcią „zniżania się”. Wreszcie duma wezbrała mu piersi. Wzruszył ramionami i odparł niedbale:
— Co za idea zostawać tu po wyjeździe naszych pań...
Akcentował silnie to słowo „naszych”, jakby zaznaczając już nietylko posiadanie na wyłączną własność Muszki, lecz i tych innych, tych drugich, całéj fali strojnéj, błyszczącéj, ładnéj i pustéj, która w téj chwili rozpierzchała się po ulicach miasta w pudełkach karet, pudełkach przesiąkłych zapachem welutiny i perfumowanych brzegów sukien.
— Ależ... — protestował Pozbitowski.
— Nie nalegaj!... — ja odjeżdżam!...
Rzucił okiem dokoła i wzrok jego spotkał się z błękitnemi oczami Goplany.
Panienka trzymała się ciągle w pobliżu, naiwnie narzucając się swoją ładną i zgrabną osóbką.
Lecz we wzroku Wielohradzkiego tyle było ironicznéj pogardy, że dziewczyna, zarumieniona.. co-