Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/242

Ta strona została przepisana.

pszczoły miód, i na którą czas nie ma wcale kojącego wpływu.
Nagle, jak rzeka porywająca się ze swego łożyska, tak wystąpiło w niéj dokładne zrozumienie całéj sytuacyi. Wielohradzki téj pracowitéj mrówce, szanującéj ślepo porządek socyalny i rozdział pracy, wydał się próżniakiem i egoistą. Gdy szyła sukmanę na ów bal kostiumowy, z każdą blaszką nabraną na igłę brwi jéj ściągały się, usta zaciskały we wzgardliwem milczeniu. Gdy powróciła dnia tego do domu, znalazła pana Janczewskiego przesłuchującego Felka tabliczki mnożenia.
Od progu ogarnęła okiem stół, lampę i te dwie głowy, męską i dziecinną, zbliżone do siebie w jasnéj plamie światła.
Opodal babka robiła siatkę, przytwierdziwszy ją do krawędzi stołu. Na komodzie, odsuniętéj od ściany, błyszczał gorący samowar, czekały szklanki na tacy.
Tecia, jak do portu zbawienia, rzuciła się do téj atmosfery jakiegoś łagodnego dobrobytu i ciszy. Od tak dawna nie odczuwała, wchodząc na próg domu, téj rozkoszy powrotu i chęci odpoczynku wśród swoich. Cała jéj serdeczna istota rwała się zawsze do Wielohradzkich i przymus wchodził z nią zwykle w progi jéj domu. Teraz czuła się lżejszą i swobodniejszą. Zdawało się jéj, że stopy jéj są skute